Już kilkadziesiąt lat latamy w kosmos, ale nie zawsze misje kończyły się sukcesem. Oto 5 największych kosmicznych katastrof.Tragedia załogi "Cemfjorda", nie była ani pierwszą, ani zapewne ostatnią, która dotknęła polskich marynarzy. Przypominamy największe katastrofy morskie z udziałem polskich po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości, znajdujące się w archiwach zatonięcie polskiego statku, datowane jest na rok 1921. Podczas rejsu po Morzu Czarnym zapalił się, a następnie zatonął statek "Polonja". Szczęśliwie nikt wtedy nie zginął, ale przyczyn pojawienia się ognia nigdy nie silnego sztormu, który rozpętał się 10 października 1926 na Morzu Północnym, na statku "Wisła" będącym własnością towarzystwa żeglugowego Sarmacja, doszło do awarii steru. Jednostka osiadła na mieliźnie nieopodal wyspy Terschelling w północnej Holandii. W wyniku tego wypadku śmierć poniosło dwóch członków załogi i były to pierwsze oficjalne ofiary polskiej floty handlowej. Do wybuchu II wojny światowej odnotowano jeszcze co najmniej kilka zatonięć czy to na skutek wejścia na podwodne skały (statek "Robur II"), zgniecenia przez masy lodu (statek "Sarmacja") czy też na skutek kolizji z inną jednostką (najbardziej niezwykłe było zderzenie statku "Niemen" z fińskim żaglowcem "Lawhill").Szczęściem w nieszczęściu było to, że żaden ze wspomnianych wypadków nie pociągnął za sobą śmierci było niestety w przypadku statku "Wigry", dowodzonego przez kapitana ż. w. Władysława Grabowskiego, który wyruszył 11 grudnia 1942 r. w rejs z Reykjaviku do Wielkiej była to jednostka ani nowa (liczyła przeszło 30 lat), ani szybka (jej prędkość ledwo dochodziła do 7 węzłów), ani - co najgorsze - w pełni sprawna, bo często dochodziło na niej do awarii steru i maszyny właśnie ta ostatni odmówiła posłuszeństwa podczas rejsu z Islandii do Wielkiej Brytanii. Co prawda załodze udało się usunąć usterkę, a kapitan zdecydował się na powrót do Reykjaviku, ale pech nie dał o sobie zapomnieć. W niewielkiej odległości od brzegu, podczas gwałtownego i silnego sztormu, kolejna awaria, tym razem steru, przypieczętowała los "Wigier".Statek znajdujący się na łasce fal uderzył w nadmorskie skały. Załodze udało się spuścić na wodę szalupę, jednak ta uderzona silną falą wywróciła się, a wszyscy znajdujący się w niej marynarze (oprócz kapitana i kucharza, którzy pozostali na statku) znaleźli się w wodzie. Z 27-osobowej załogi do brzegu dotarły trzy osoby, z czego radiooficer Wacław Przybysiak niebawem zmarł z wycieńczenia. Jeszcze większą liczbę ofiar pociągnęło za sobą zatonięcie statku s/s "Zagłoba". Jednostka, w przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej "Wigier", większa i dużo nowocześniejsza, dowodzona przez kapitana ż. w. Zbigniewa Deyczakowskiego, pływała głównie w konwojach do Stanów w skład którego wchodził "Zagłoba", wyszedł z portu Halifax pod koniec stycznia 1943. Niedługo potem wszedł w rejon niezwykle silnego sztormu, który rozproszył statki. Polską jednostkę po raz ostatni widziano 9 lutego, po czym wszelki słuch po niej możliwą przyczynę zatonięcia podawano gwałtowne przesunięcie się ładunku, w wyniku czego statek miał przewrócić się do góry po latach okazało się że "Zagłoba" padł ofiarą ataku przeprowadzonego przez niemiecki okręt podwodny U-262. Na wieczną wachtę wraz ze swym statkiem odeszło 36 osób - polskich marynarzy i brytyjskich artylerzystów. Wydawać by się mogło, że gdy statek znajdzie się w porcie czy w stoczni, nic mu nie grozi. Niestety przeczy temu tragiczna historia, która wydarzyła się 13 grudnia 1961 roku w Stoczni Gdańskiej. Znajdował się tam wówczas nowy polski dziesięciotysięcznik m/s "Konopnicka". Statek, będący już po pierwszych próbach morskich, czekało ostateczne doposażenie oraz poprawienie wykrytych drobnych początku stoczniowcy znajdowali się pod silną presją partii, która naciskała, by jak najszybciej dokończyli swe prace. W efekcie tego na jednostce znalazło się przeszło 300 robotników. Przy takiej masie ludzi na nieszczęście nie trzeba było długo czekać - w wyniku błędu jednego ze stoczniowców doszło do zapalenia się ropy, która zaczęła rozlewać się po poszczególnych stoczniowców udało się uciec przed płomieniami, ale aż 22 z nich zostało uwięzionych pod pokładem. Co szczególnie tragiczne można było ich uratować, gdyby tylko zdecydowano się na wycięcie dziury w poszyciu statku. Niestety w tamtych czasach taka decyzja musiała być podjęta na szczeblu centralnym. Gdy już zapadła, było za późno na jakikolwiek ratunek. Jak już nie raz mogliśmy się przekonać, morze w bezlitosny sposób karze ludzka głupotę i ignorancję. Tak było w przypadku tragedii, jaka 10 stycznia 1965 r. spotkała m/s "Nysa". Statek pod dowództwem kapitana ż. w. Gustawa Gomułki płynął z ładunkiem szyn ze szkockiego portu Leith do Oslo. Na morzu szalał sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta, a wysokość fal dochodziła do 12 niedaleko polskiej jednostki norweski statek "Berby" w pewnym momencie zauważył jak "Nysa" ustawia się bokiem do nadchodzących fal, które następnie całkowicie ją przykrywają. Do dziś nie wiemy, co tak naprawdę wydarzyło się wtedy na pokładzie. Czy załoga popełniła jakiś błąd? Jak wykazało późniejsze śledztwo, kapitan Gomułka legitymował się jedynie podstawowym wykształceniem i nie ukończył żadnej szkoły morskiej, zaś pierwszy oficer opuścił swój poprzedni statek na wniosek kapitana, który poddał w wątpliwość jego kwalifikacje morskie. A może doszło do gwałtownego przesunięcia się ładunku, co mogło wpłynąć na stateczność jednostki? Być może też doszło do jakiejś awarii, bo marynarze, którzy wcześniej pływali na "Nysie", wspominali że często psuł się ster i co wiemy na pewno to to, że zginęła cała załoga licząca 18 osób. Lata 80. przyniosły polskiej flocie handlowej dwie tragedie. 20 stycznia 1983 roku zatonął statek "Kudowa Zdrój", a w nocy z 8 na 9 lutego 1985 roku na dno poszedł "Busko Zdrój".Co szczególnie intrygujące, kontrakt na budowę obu "zdrojowców" zlecono jednej z rumuńskich stoczni, która nie dysponowała nawet odpowiednio dużą pochylnią. Potem było już tylko gorzej - polscy specjaliści, którzy nadzorowali budowę, zwracali uwagę na liczne niedoróbki oraz zastosowanie innych blach niż przewidywał podczas pierwszych rejsów próbnych okazało się, że jednostki mają spore problemy ze statecznością. Nie raz załogi musiały zmagać się z dużymi, dochodzącymi często do 20 stopni, styczniu 1983 roku, "Kudowa Zdrój" pod dowództwem kapitana ż. w. Leszka Krogulskiego opuściła hiszpański port Castellon i wyruszyła w rejs do Libii. Początkowo piękna pogoda z czasem zaczęła się psuć, aż statek znalazł się w środku dużego tragedię nie trzeba było długo czekać: dwie duże fale spowodowały położenie się jednostki na burtę. Jak wykazało późniejsze śledztwo marynarze nie ćwiczyli wcześniej sposobu opuszczania i otwierania tratw liczącej 28 osób załogi, zginęło 20 marynarzy. Ta tragedia nikogo niczego nie nauczyła. Historia zatonięcia "Buska Zdroju" była praktycznie identyczna - rejs na wzburzonym morzu, silny sztorm, duże fale powiększające przechył, który w konsekwencji kładzie statek na burcie, brak ćwiczeń w alarmowym opuszczeniu statku, chaotycznie nadawane sygnały wzywające była w zasadzie tylko jedna - tu zginęło 24 tragedia w polskiej flocie, która pochłonęła życie 55 osób, miała miejsce 14 stycznia 1993 roku. Niedaleko wyspy Rugia na Bałtyku zatonął prom "Jan Heweliusz".Przypatrując się tej tragedii od razu zobaczymy duże podobieństwo do opisanych wcześniej wypadków. Jednostka prawie od samego zwodowania miała problemy ze statecznością, przez co kilkukrotnie wywracała się w porcie. Przed ostatnim rejsem załoga musiała dodatkowo zmagać się z awarią furty rufowej, przez co na morzu chciano nadrobić powstałe opóźnienie. W miarę spokojny rejs zakończył się około godz. 3 w nocy, kiedy to rozpętał się silny sztorm. O jego gwałtowności mógł świadczyć fakt, że na wiatromierzu skończyła się skala. Kapitan ż. w. Andrzej Ułasiewicz starał się skierować jeszcze jednostkę w stronę lądu, gdzie liczył na uzyskanie osłony przed wiatrem, ale na tego typu manewry było już za późno. "Heweliusz" ustawił się bokiem do nadchodzących fal, co od razu zaowocowało silnym przechyłem. Gdy kapitan wydał rozkaz opuszczenia pokładu przechył wynosił już 70 tych, którym udało się opuścić "Heweliusza", dramat wcale się nie skończył. Duże fale i zimna woda co chwila pozbawiały kogoś życia. Gdy na miejscu tragedii pojawiły się jednostki ratownicze niewielu rozbitków było wciąż żywych. Co było przyczyną tej tragedii? Izbom Morskim badającym tę sprawę, do dziś dnia nie udało się jednoznacznie tego określić, a winą za ten wypadek w głównej mierze obarczono kapitana i oficerów. Z kolei 8 lutego 1997 roku niedaleko jednego z norweskich portów zatonął masowiec "Leros Strength". Była to 21-letnia jednostka pływająca pod jedną z tanich bander. Przeglądając materiały dotyczące tego wypadku od razu natrafimy na raport holenderskich inspektorów bezpieczeństwa, który budzi grozę - w kadłubie statku znajdowało się przeszło 80 dziur, a w niektórych miejscach były widoczne prawie 12-procentowe ubytki w poszyciu. Wręgi jednostki były w tak fatalnym stanie, że w każdej chwili groził im jak w przypadku "Nysy" nie wiemy, co działo się w ostatnich chwilach na pokładzie jednostki. Dowodzący "Leros Strength" kapitan ż. w. Eugeniusz Arciszewski około godziny 8 rano wywołał stację brzegową i poprosił o asystę holownika, gdyż statek zaczął nabierać wody. Gdy Norwegowie poprosili o podanie dokładnej pozycji nie uzyskali już odpowiedzi. Praktycznie od razu w morze wyszły jednostki ratownicze, ale nie odnaleziono już ani statku ani nikogo z 20 osobowej załogi. Po trzech latach śledztwa jednoznacznie stwierdzono, że przyczyną tragedii był katastrofalny stan statku oraz silny sztorm. Na koniec trzeba również wspomnieć tu o tragediach, jakie miały miejsce wśród floty rybackiej, jak zatonięcie lugrotrawlerów "Czubatka" w maju 1955 roku (zginęło wtedy 14 rybaków) i "Cyranka" w październiku 1956 (było 12 ofiar) czy zatonięcie praktycznie u wejściu do portu statku "Brda", na którym zginęło 11 na ostatni wypadek możemy odnieść wrażenie, że skądś już znamy taki scenariusz - sztorm, trudny do żeglugi obszar, podwodne skały. I kolejne ofiary, które pochłonęło morze... Według ekspertów Banku PKO między I a II kwartałem br. średnie ceny transakcyjne mieszkań w 6 największych miastach (w tym w Krakowie) wzrosły średnio o 5,1%. Obecnie niestety nic nie zapowiada rychłych obniżek u deweloperów. W kolejnym kwartale analitycy oczekują dalszego wzrostu cen mieszkań używanych w Krakowie. 26 czerwca 1971 r. nad Czechowicami przeszła silna burza. To wtedy piorun uderzył w zbiornik ropy naftowej okolicznej rafinerii, wskutek czego kilka tysięcy ton czarnego złota wybuchło. Nafta zapalała ludzi i samochody oraz zalewała wszystko, co było w jej zasięgu. Ostatni żyjący świadkowie tych wydarzeń opowiedzieli w programie "Największe polskie katastrofy", co pamiętają z tego makabrycznego latach 70-tych na terenie Polski istniało 5 rafinerii ropy naftowej. Największą, a zarazem najnowocześniejszą z południowych zakładów, była ta znajdująca się w Czechowicach-Dziedzicach. Rocznie przerabiała 600 tysięcy ton czarnego surowca. To właśnie tam doszło do jednego z największych pożarów w polskiej rafinerii w Czechowicach-DziedzicachW wyniku uderzenia pioruna na terenie czechowickiej rafinerii doszło do zapalenia się jednego z zbiorników i znajdujących się w nim 12,5 tys. metrów sześciennych ropy. Głośne uderzenie pioruna. Za chwilę widać było już ogień, gdzie była ropa magazynowana- wspomina Jan Ściga, były pracownik rafinerii nafty w się nie da opisać nawet. Krzyki, wrzaski, wołanie o ratunek. To, co palne, zostało spalone doszczętnie- opowiada kpt. pożarnictwa, Antoni Bogdan. W katastrofie w Czechowicach-Dziedzicach zginęło 37 osóbW próbie ugaszenia pożaru wzięło udział udział 18 sekcji zawodowych i 24 sekcji ochotniczych straży cicho się zrobiło i aż oczy bolały od jasności. Usłyszałam tylko krzyki: uciekajcie! I tak na oślep w takim tunelu z ognia biegłam...- mówi Teresa Jastrzębska, która brała udział w akcji pożaru trwało wiele dni. Sytuacja była tak poważna, że na pomoc ściągnięto strażaków z Czechosłowacji, a z NRD pozyskano specjalną dostawę środków gaśniczych. W wyniku wybuchu zginęły 33 osoby, a 4 zmarły w szpitalu. Ciężko poparzonych było ponad przyszłam, on była na sali i powiedział mi: 'Halinka, czy ty wiesz jak ja wyglądam? Mam wszystko spalone, całe nogi popalone. Ja nie dam rady...'- wspomina siostra zmarłego żołnierza, Halina można było uniknąć pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach?Można powiedzieć o pewnych zaniedbaniach, które doprowadziły do tak aż szerokiego rozwoju tego zdarzenia. Należy powiedzieć o stanie instalacji odgromowej zbiorników, o niesprawności stałych instalacji gaśniczych na zbiornikach. Gdyby te elementy zadziałały, to oczywiście doszłoby do samego zapłonu. Tutaj nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wpłynąć, że piorun akurat tak uderzył. Ale nie doszłoby do tego wyrzutu zapalonej ropy i do tych tragicznych w skutkach efektów- stwierdził w Dzień Dobry TVN dr Ryszard Grosset, nadbrygadier w stanie gościem był także strażak, który jako jedna z 2600 osób brał udział w akcji gaśniczej. Tego nie da się całkowicie zapomnieć. Czas robi swoje, ale jak zamknę oczy, to widzę wszystko, co tam było. Przyjechałem na teren rafinerii z pierwszymi jednostkami. To był początek pożaru. (...) Przyjechaliśmy ze sprzętem gaśniczym do gaszenia stodoły, a nie specjalistycznych działań. Włączyliśmy się w pomoc i zasilanie sprzętu, który zaczęła rozwijać pomoc strażacka z rafinerii nafty- podkreślał Zbigniew Pęzioł w rozmowie z Ewą Drzyzgą i Agnieszką Woźniak-Starak. Gdyby była ilość taka, jaką dzisiaj mają zawodowe straże pożarne, to myślę, że w ciągu 2-3 godzin udałoby się ten pożar zlikwidować- ocenił nasz rozmówca. Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz w serwisie też:Zobacz wideo: Czy można było uniknąć pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach?Autor: Oskar Netkowski To była jedna z największych katastrof lotniczych w Polsce. Zginęła w niej Anna Jantar. 15.03.2021. 35 Mniej niż minut Niektóre z katastrof w naszym kraju, choć zginęło w nich wiele osób, starano się wyciszać. Było tak w czasach PRL-u, gdy informacja o tego typu zdarzeniu mogła wywołać niepokoje społeczne. Taki przykład mamy w Lubuskiem. To tu 22 stycznia 1978, ostatniego dnia ferii zimowych, autobus, którym podróżowały głównie dzieci i młodzież, został dosłownie rozpruty przez element mostu pontonowego, przewożonego na radzieckiej ciężarówce, prowadzonej przez radzieckiego kierowcę. Tragedia miała miejsce w tej i innych katastrofach piszemy szczegółowo pod kolejnymi zdjęciami w galerii. Przeczytaj też: Czy ten żołnierz był bohaterem? Wracamy do tragedii sprzed latZobacz też wideo: Wiceszef MON po wypadku MiG-a 29: To tylko incydent lotniczy. Nikt przecież nie zginął
21 listopada 2006 roku o 16.30 w Rudzie Śląskiej doszło do jednej z największych katastrof w historii polskiego górnictwa. Tragedia nastąpiła na terenie kopalni węgla kamiennego Halemba - pierwszej powstałej w Polsce po 1945 r., na pokładzie 506 na głębokości 1030 m, w tym samym miejscu, gdzie już przed kilkoma miesiącami doszło do wypadku.
Kolej uchodzi za najbezpieczniejszy środek trajnsportu. Jednak i tu dochodzi czasem do tragicznych w skutkach wypadków. Największe katastrofy kolejowe ostatnich lat w Polsce: Katastrofy w 2011 roku - w Babach (2 ofiary śmiertelne) i w Mostach (2 ofiary śmiertelne) W 2011 doszło do dwóch poważnych katastrof kolejowych. 12 sierpnia 2011 roku na stacji kolejowej Baby przy wsi Kiełczówka wykoleił się pociąg pasażerski TLK relacji Warszawa Wschodnia-Katowice. Dwie osoby zginęły, a 81 osób zostało rannych. 28 kwietnia 2011 roku w katastrofie kolejowej w Mostach zginęły 2 osoby, a 25 zostało rannych. Katastrofa w 2010 roku w Białymstoku 8 listopada 2010 roku na stacji Białystok zderzyły się ze sobą pociąg towarowy Orlen KolTrans relacji Płock Trzepowo - Sokółka i pociąg towarowy PKP Cargo relacji Białystok - Warszawa Praga. W katastrofie ranne zostały trzy osoby. Katastrofa w 2009 roku w Białogardzie 6 kwietnia 2009 roku w katastrofie kolejowej w Białogardzie zginęła jedna osoba, a około 25 zostało rannych. Katastrofa w 2000 roku w Żurawicy 10 września 2000 roku doszło do zderzenia dwóch pociągów na odcinku Przemyśl-Jarosław w pobliżu stacji Żurawica Rozrządowa. W jego wyniku śmierć poniosły dwie osoby, a siedem zostało rannych. Największa katastrofa kolejowa w Polsce Katastrofa w Barwałdzie Średnim w 1944 roku: 130 ofiar śmiertelnych W Polsce za największą w historii polskiego kolejnictwa jest uważana katastrofa w Barwałdzie Średnim, koło Wadowic. 24 listopada 1944 zderzyły się: pociąg osobowy Zakopane - Kraków z niemieckim pociągiem towarowym. Pociąg jadący z Zakopanego do Krakowa, na stacji Kalwaria Zebrzydowska został skierowany na drogę okrężną przez Wadowice i Spytkowice, gdyż partyzanci uszkodzili tor na linii Kalwaria Zebrzydowska - Skawina. Po tym samym torze od strony Wadowic jechał pociąg wiozący zaopatrzenie dla niemieckiego wojska. Dyżurny w Kalwarii zorientował się w sytuacji, wysłał za pociągiem pasażerskim lokomotywę, która gwizdem starała się ostrzec przed niebezpieczeństwem. Maszynista nie usłyszał jednak gwizdów goniącej go lokomotywy. W wyniku zderzenia zginęło około 130 osób, a ponad 100 zostało rannych. Według liczby ofiar śmiertelnych była to prawdopodobnie najtragiczniejsza katastrofa kolejowa w historii PKP. Największa katastrofa kolejowa w Polsce po II wojnie światowej Katastrofa pod Otłoczynem w 1980 roku: 65 ofiar śmiertelnych Po wojnie najtragiczniejszą katastrofą kolejową w Polsce była Katastrofa kolejowa pod Otłoczynem. Wtedy doszło do czołowego zderzenia pociągu osobowego jadącego z z Torunia do Łodzi z lokalnym pociągiem towarowym. Ten tragiczny wypadek miał miejsce 19 sierpnia 1980 około godziny 4:30. W katastrofie śmierć poniosło 65, a rannych zostało 66 osób, z których dwie zmarły w szpitalu w następstwie odniesionych obrażeń. Pod względem liczby osób, które poniosły śmierć, była to największa katastrofa w powojennej historii polskiej kolei. Największe katastrofy na świecie Katastrofa pod Czelabińskiem (Rosja): 575 ofiar śmertelnych W katastrofie pod Czelabińskiem. 4 czerwca 1989 r doszło do eksplozji gazu ziemnego, który wydostał się z uszkodzonego gazociągu przebiegającego w pobliżu torów. Do wybuchu doszło w momencie, kiedy na torach mijały się 2 pociągi wiozące łącznie 1300 ludzi, w katastrofie zginęło 575 osób, zaś sześćset odniosło obrażenia. Siła wybuchu była porównywana do siły małej bomby jądrowej. Katastrofa pociągu Kair-Asuan (Egipt): 361 ofiar śmertelnych Aż 361 ofiar śmiertelnych to żniwo katastrofy kolejowej w Egipcie 20 lutego 2002 roku doszło do pożaru pociągu relacji Kair-Asuan, około 70 km na południe od Kairu. Wiele organizacji i osób uważa tę liczbę za znacznie zaniżoną, doszukując się w tym manipulacji ze strony rządu w celu obniżenia skali tragedii w oczach egipskiego społeczeństwa. W każdym z wagonów mogło być nawet dwa razy więcej osób, niż przewidywała ładowność. Faktyczna liczba ofiar może więc wynosić nawet ok. 2000.